piątek, 31 lipca 2015

podróż życia ze "świeżym" mężem



Wszyscy o czymś marzymy, nasze listy marzeń do spełnienia są pewnie wyjątkowo długie... ale czy mamy tam jakies wykreślone punkty? 
Moje listy zawierają marzenia do spełnienia od ręki, ale także kilka cudów... od ręki, znaczy, że jednak trzeba się troszkę wysilić, żeby się spełniły, ale to wszystko do wykonania...

Lubię mieć małe marzenia, które ot tak mogę spełnić w jakąś sobotę... kiedyś na przykład na studiach pojechałam z Bielska-Białej do Sopotu na kawę. Bo zamarzyło mi się wypić kawę na plaży...
Ba! Miałam wtedy taką fazę na morze, że z Mazur jechałam osiem godzin pociągiem do Trójmiasta i dopiero potem na śląsk 11 godzin. A to wszystko "po drodze".

ALe od zawsze marzyło mi się, żeby jak w piosence, wsiąść do pociągu bylejakiego. Niestety, mój mąż nienawidzi pociągów, zresztą dla mnie podróże z nim też są bardzo męczące, zachowuje się gorzej niż dziecko, nie potrafi usiedzieć na dupie ani kwadransa. Przeżyłam dwie takie podróże i jednak kolejnej chyba któreś z nas by nie przeżyło...

Ale i to marzenie się spełniło, po naszym ślubie, wsiedliśmy do samochodu i wyruszyliśmy w drogę... Co prawda w idealnej podróży zatrzymywalibyśmy się jeszcze gdzieś po drodze, ale na to męża nie umiałam namówić, a jako że był jedynym kierowcą a jechaliśmy na drugi koniec kraju nie miałam prawa głosu... Jednak w ciągu 14 dni zwiedziliśmy 14 miast! Wszystkie okoliczne latarnie morskie, byłam nad morzem i nad zatoką,a potem nad 5 jeziorami.

I tak, mogę powiedzieć, że była to podróż mojego życia.
Teraz czekam aż Maluch podrośnie i planuję to powtórzyć :D



środa, 29 lipca 2015

chciałabym, a boję się...






Chciałabym mieć czas dla siebie...

Ale nie wyrwane 5 minut, kiedy mąż łaskawie przejmie dziecko i trzymając je na ręku stoi nade mną pytając co pięć sekund czy już skończyłam. Albo czas dla siebie, którym mój mąż nazywa moment zmywania lub gotowania obiadu. 
Chciałabym mieć czas dla siebie by w ciszy wypić kawę, by pozwolić sobie na godzinną kąpiel z maseczka i peelingiem,  chciałabym poleżeć z książką, albo zacząć i skończyć jednego dnia bransoletkę... ale to takie drobne chciejstwa dnia codziennego, które czasem udaje mi się spełnić... 

ale tak naprawdę,  najmocniej....

Chciałabym mieć w sobie dość odwagi by spróbować zrobić coś własnego, mam na myśli własny biznes. Ale to szumnie zabrzmiało...
Mam myśl,  która od wieków się rozwija, ewoluuje, poszerza się o kolejne aspekty, choć ciągle chodzi o to samo... by z pasji czerpać korzyści majątkowe. .. domyślam się, że z rękodzieła nie da się wyżyć,  a w każdym razie jest o to ciężko,  jednak chociaż na waciki zarobić. ... ah chciałoby się. ...

Marzy mi się galeria internetowa z rękodziełem,  i e-sklepik z przydasiami. Pewnie, stacjonarny marzy mi się jeszcze bardziej. ... ale cóż...
Odwagi mi brak!
Chciałabym, a boje się...

Tak bardzo się boje, że nawet prezentów nie robię sama, a jak już coś sama zrobię to wpadam w tak straszną panikę przed wręczeniem, że mój mąż ma ochotę mnie zabić,  bo nie jest w stanie aż tak mocno mnie wspierać...

Może wystarczy zrobić pierwszy krok i spróbować w najbliższej kwiaciarni pokazać swoje prace, albo u kosmetyczki, może. ... a mi brak odwagi...
Chciałabym mieć dość odwagi by realizować swoje marzenia... w końcu same się nie spełnią...
a kto chce tracić życie na spełnianie marzeń innych ludzi?!


poniedziałek, 27 lipca 2015

Wyzwanie blogowe, o tym co mnie dziwi

Wszelkiego rodzaju wyzwania wywołują u mnie przyspieszone bicie serca i to uczucie, że MUSZĘ wziąć w nich udział!  Tak więc i tego nie mogłam odpuścić. ..





Nie, to nie uzależnienie, chodzi tylko o to by wypracować w sobie w końcu nawyk żeby kończyć to, co zaczynam! Tak więc i do tego wyzwania przystąpiłam ... i tu pojawił się problem. ...

Bo co mnie dziwi?! Myślę o tym od kilku dni i bez problemu mogę wymienić to, co mnie denerwuje, drażni,  wkurza albo doprowadza do szału ale co mnie dziwi... wydaje mi się,  że w naszych czasach niewiele rzeczy już może zdziwić. ... 

Najpierw chciałam wytknąć w tym wpisie zachowanie innych, wiecie, tak najłatwiej. ... ale potem pomyślałam,  że jednak inni nie dziwią mnie zbyt mocno, bo nie przejmuje się nimi jakoś szczególnie.  Ważne jest tu i teraz i to co dzieje się na moim podwórku,  a nie u sąsiada. .. 

Wiec dziwi mnie jak szybko rośnie mój syn, jakie robi postępy każdego dnia, jaki jest zdolny - każda matka tak ma. Wiec to się nie liczy.

wiec najbardziej dziwi mnie,  że mimo ciągłej pracy nad sobą nie umiem osiągnąć sukcesu na płaszczyźnie własnego ja.  Nie jestem idealna pod żadnym względem i do ideału nie dążę, bo w gruncie rzeczy dobrze mi ze sobą tak jak jest. Ale nad pewnymi rzeczami chciałabym popracować.  Potrafię w ciągu kilku minut zrobić błysk wokół siebie, ale też w ciągu kilku minut robię niesamowity sajgon.  Szczególnie w pokoju gdzie trzymam wszystkie swoje przydasie do rekodzełla. Wiem, że mój mąż bardzo cierpi z tego powodu, a jednak ile bym się nie starała to i tak mi to nie wychodzi. Czasem mam nawet wrażenie,  że im bardziej się staram tym mniej mi wychodzi... na moich listach do zrobienia zawsze jest to samo. A efektów raczej nie widać.  Ciągle coś zaczynam, nie kończę i to tak leży na środku.  A ja nie mam czasu, albo już ochoty do tego wrócić. 
Wiec dziwi mnie, że chce mieć porządek,  chce zapanować nad swoim życiowym chaosem, a jednak mi nie wychodzi :(
Tez tak macie czasem? Powiedzcie, że tak... ze nie tylko ja jestem taka nieudana....
Bardzo chcialabym przestać się tym dziwić.  Nie przyzwyczajają się,  ale zmieniając to w końcu! 

sobota, 25 lipca 2015

kupowanie prezentów, czyli jak sprawić radość

Do napisania o prezentach przymierzałam się kilka razy. To może powinien być jakiś post przedświąteczny, a nie lipcowy, ale jestem właśnie na etapie poszukiwania prezentu dla szwagierki. Szwagierki mam dwie. Pod względem prezentowym dość wymagające. Ba! Wybredne. Bardzo. Tak, nie będę czarować, uważają, że prezenty powinny być drogie. 

A ja tak nie uważam, 

I tu pojawia się problem...

To chyba Babcia nauczyła nas cieszyć się z drobiazgów. 
Nigdy się jej nie przelewało, a wnuków ma pięcioro. Teraz jeszcze prawnuka i kolejnego w drodze. 
Obdzielić pięcioro dzieci nie jest na pewno łatwo, szczególnie jak pula jest ograniczona. Ale jeden warunek musiał być zawsze spełniony - miało być sprawiedliwie. Jeśli starczało na pięć maskotek, było pięć maskotek. A jak nie, to pięć czekolad. I wszyscy byli zadowoleni. 
Ale Babcia zawsze pamiętała, że kuzyn lubi z orzechami, moja siostra tylko mleczną, a dla mnie najlepiej deserową. I to w tym wszystkim jest najpiękniejsze. 

Może dlatego często mieliśmy poczucie, że dostajemy prezenty. Bo niewiele nam do szczęścia potrzeba. Do dziś tak jest, że Babcia robiąc pierogi zaprasza mojego brata, na eksperymenty ze szpinakiem mnie, a na ciasto mojego męża. Pozwala nam żyć w przekonaniu, że jesteśmy wyjątkowi, a ona o nas pamięta. Czy jest coś piękniejszego?!

I pewnie, że dostałam w życiu drogie prezenty... ale najlepiej pamiętam te, które nie wymagały dużych pieniędzy, ale były dla mnie zaskoczeniem!
Drożdżówka z 16 świeczkami na środku sklepu od koleżanek.
Impreza niespodzianka, na którą dotarli wszyscy moi przyjaciele ze studiów. I dostałam wtedy wielkiego czupa-czupsa - w którym było ukrytych kilka lizaków.
I dwudziestektóreś urodziny, na które kupiłam sobie różowy miecz z bańkami i na grillu razem ze znajomymi dmuchaliśmy bańki. 



Bo mnie do szczęścia niewiele trzeba. I rozumiem, że inni potrzebują więcej do tego szczęścia, ale najzwyczajniej w świecie mnie nie stać na spełnianie ich marzeń...
Może jestem skąpa, ale jak dla mnie poduszka za 80zł to przegięcie (dobra, pojęcia nie mam ile kosztują ich poduszki akurat). Szczególnie jak kupuje się ich sześć. Fajnie, że siostry męża na to stać, w końcu zarabiają na siebie, ale jak się ma rodzinę i jedną wypłatę to nie jest tak kolorowo. 

Także wiecie, mam 50zł na zakup prezentu, staję na głowię, bo chcę żeby to było coś wyjątkowego, a i tak na starcie już wiem, że mina będzie niezadowolona. Bo po co się wysilić i chociaż chwilę poudawać... I ja kombinuję z ponad miesięcznym wyprzedzeniem, żeby jak najlepiej trafić i gryzę się wyrzutami sumienia. Bo przecież prezent ma być czymś miłym. Choć odrobinę. A ja jestem skazana na porażkę.

Podejście męża nie pomaga - po co się przejmujesz?!

I wiecie, w zeszłym roku, akurat byłam w ciąży, upały dawały mi w kość, miałam ochotę odpuścić sobie jej urodziny, a prezent dać kiedyś przy okazji... i wtedy zadzwoniła teściowa mówiąc, że jej nigdy nie ma na urodzinach córki, bo jest na wakacjach, a w tym roku akurat są, więc żebym przyjechała. Ja na urodzinach byłam co roku, mimo że też miałam wakacje, więc się wściekłam. 
Czułam się fatalnie, prezentu akurat nie miałam, bo było mi już za ciężko samej włóczyć się po sklepach i odpuściłam... Tzn. szwagierka zażyczyla sobie zegarek z sieciówki za prawie stówę, który był zrobiony z czegoś, co po tygodniu by zmieniło kolor i jeszcze farbowało. A za stówkę to już zegarek porządny można kupić i taki miałam plan. Na poniedziałek.

Odwróciłam sytuację - ja ZAWSZE dostaję perfumy. ZAWSZE w różowym opakowaniu. Muszę dodawać, że NIENAWIDZĘ różu...?!
Aaaa i jest to prezent od teścia, teściowej i dwóch szwagierek. Wspólny,
Powiedziałam mężowi, że jak znajdzie prezent tak, żebyśmy zdążyli na imprezę to pojedziemy. 

I wtedy mój mąż postąpił jak prawdziwy mężczyzna, którego można podziwiać.

Zawiózł mnie do drogerii. Wziął pierwszy z brzegu różowy perfum. Powąchał. Zamienił na tańszy. I wyszedł ze sklepu. 

Szwagierka dostała na urodziny trzy perfumy. cóż...

pewnie w odwecie dostałam miesiąc później na swoje urodziny dwie bluzki ciążowe. hmmm... Wtedy już w nie wchodziłam na styk, więc ich nie nosiłam. A po porodzie schudłam 20 kg. 
Wiszą sobie w szafie.


A teraz znowu mam problem. Wtedy pewnie jakieś hormony zwyciężyły. W tym roku znowu się przejmuję. Dwa miesiące temu upolowałam okazję i mam już bransoletkę, jest niewielka (ale jednak!) szansa, że się spodoba... ale to ciągle za mało. Został mi tydzień na polowania...

wylałam żale...
a jak jest u Was z prezentami?

 




 

piątek, 24 lipca 2015

Jak kilkoro dzieci zmieniło mój dzień w lepszy...

Wybrałam się na spacer z Maluchem, on padł bardzo szybko i przespał właściwie całą trasę. Trasa jak zwykle w moim rodzinnym mieście, 2 km do babci na kawę, po drodze przystanek w bibliotece, a jeśli trzeba i zakupy można załatwić.
Dopóki jesteśmy na powietrzu Maluch śpi, jak tylko wchodzimy do jakiegoś pomieszczenia oczy ma jak 5 zł. Tym razem też tak było.

Temperatura jakaś ekstremalna, na szczęście lekki wiaterek od czasu do czasu dmuchnie, ale pot i tak leje się po kręgosłupie i wsiąka w majtki... tragedia. W dodatku jakieś babsko przy windzie w klinice obudziło mi dziecko, więc kończę wędrówkę nieco szybszym krokiem. Udało mi się pokonać ostatnie przejście dla pieszych z krawężnikami dla olbrzymów i jadąc na skróty weszłam w grupę dzieci. Półkolonie jakieś. Zwolniłam więc żeby na nikogo nie wpaść i żeby nikt nie wpadł na nas. Maluch rozgląda się, bo dzieci zawsze go bardzo interesują.
A troje z nich podchodzi do nas, mówiąc DZIEŃ DOBRY i podając mi kartkę:



No i jak się nie uśmiechnąć...?! Pytam się, jak?!
Także i ja Wam przekazuję ten uśmiech od dzieci...

sobota, 18 lipca 2015

#1 Wyzwanie Minimalistki - coś nowego, czyli pomysł na miłe popołudnie z dzieckiem lub bez

Pod punkt ZROBIĆ COŚ NOWEGO podciągam odwiedzenie nowego miejsca.
Nie, żebym nowych rzeczy nie robiła, ale te nowe zazwyczaj powstają metodą prób i błędów i jeszcze chwilowo nie jestem zadowolona z efektu.

Ale dziś wybraliśmy się do Goczałkowic. Ogrody państwa Kapias to przepiękne miejsce! Więc jeśli mieszkacie w okolicy bliższej lub dalszej, albo planujecie chociaż wycieczkę gdzieś niedaleko - koniecznie zaznaczcie to miejsce na swojej mapie!

Wejście do ogrodów jest darmowe, można kupić lody - 2,50zł gałka, a więc całkiem przeciętnie, można wypić kawę i coś zjeść. Wspominam o tym, ponieważ jeśli macie większe dzieci możecie spędzić tam nawet cały dzień! Ogród podzielony jest na zakątki tematyczne, jest spory plac zabaw dla dzieci oraz labirynt. A miejsce ciągle się rozwija, natknęlismy się na kilka miejsc, które dopiero powstają.

Idealne miejsce na wypoczynek, ale również na plenerowe zdjęcia, ślubne i nie tylko :) za zdjęcia ślubne pobierana jest opłata.

Ale co tam dużo gadać... pokażę Wam kilka zdjęć... z tym, że dość późno wpadłam na to, że będę o tym pisać, wiec fotek niewiele :)












Więcej możecie zobaczyć i przeczytać tutaj:
 http://www.kapias.pl/
https://www.facebook.com/OgrodyKapias?fref=photo

sposoby na odprężenie... kolejna bransoletka


Jeszcze jedna do kompletu.
wciągają niesamowicie. 
I w magiczny sposób odpręża mnie to koralikowanie.

A co Was odpręża?
Tak na szybko, bo wiadomo jak to jest z czasem... 

piątek, 17 lipca 2015

Co robić z dzieckiem przez cały dzień? Dzień MatkiWariatki, czyli walka o przetrwanie.

Praca Matki Wariatki polega na całodobowej opice nad dzieckiem i dbaniem o dom. Niby nic. No wiecie, coś w tym stylu, że wstaję koło południa, wypijam kawę z filiżanki z najlepszej porcelany, potem przez godzinę do dwóch układam włosy i robię makijaż wzorując się na najnowszych trendach i używając najdroższych kosmetyków. W tym czasie robi się obiad, tak, sam się robi, bo przecież co to takiego ugotować coś... Potem sobie mogę poleżeć, aż w końcu nadchodzi moment kiedy Pan Ojciec wraca do domu po ośmiu godzinach pracy. I zaczyna się...
Też tak macie?

Kładę się koło północy, tzn. już o 23.00 zaczynam się zbierać do spania, ale zwykle trochę to trwa, a mniej więcej w godzinę duchów Maluch budzi się na karmienie. Mogłabym położyć się wcześniej, ale nie umiem zasnąć, a leżenie i gapienie się w sufit doprowadza mnie do szału. W nocy kilka razy się budzę, czasem żeby nakarmić Malucha, a czasem tylko dlatego, że się kręci przez sen, albo sobie jęknie. O 5.00 do pracy budzi się Pan Ojciec, zazwyczaj jego budzik budzi Malucha, ale samego Pana Ojca nie, więc traktuję go z kopa, bo ręce mam zajęte dzieckiem. Ot, taka poranna czułość. Czasem Maluch jeszcze na chwilę zaśnie, czasem nie. Kiedy zaczyna się jego dzień, mój zaczyna się również. Bajerując Malucha robię sobie kawę i piję ją po kryjomu podtykając dziecku zabawki pod nos. Czemu po kryjomu?! Ano, bo w dniu skończenia pół roku moje dziecko dostało od Prababci pół łyżeczki kawy do spróbowania... i mu zasmakowało. Teraz spokojnie nie można się przy nim napić kawy, bo wkłada do niej nos, albo chociaż wrzuca smoczek...
Dzień upływa mi na pilnownaiu Malucha, żeby nie nabił sobie ZBYT DUŻEGO guza, bo że się w końcu walnie czymś to jest więcej niż pewne, już się nie łudzę, że uda nam się tego uniknąć... najczęściej walnie mnie głową w nos albo w jakąś kość wyceluje. Powinnam go owinąć watą chyba! Więc pilnuje dziecka, przytulam, przewijam, karmię, gonię, dbam, żeby nie zeżarł czegoś, co nie jest do żarcia... w tak zwanym międzyczasie przygotowuję obiad. Pikuś. Gdy Pan Ojciec wraca z pracy, na 20 minut przejmuje Malucha, a ja w tym czasie odpoczywam, czyli kończę gotować obiad i doprowadzam do ładu kuchnię. Po obiedzie Pan Ojciec idzie się położyć, bo jest TEŻ* zmęczony. Na kwadrans. Budzę go po 2 godzinach, bo jest pora na kawę. A kawa dla mnie rzecz święta i przynajmniej te 15 minut mam ochotę spędzić bez Malucha uwieszonego szyi lub nogi. Potem Pan Ojcec wyrusza pogrzebać przy aucie albo zająć się czymś równie pomocnym. Wraca do domu około 21.00 kiedy Maluch już śpi albo chociaż przysypia przy moim cycu.

*Kiedyś zapytałam, co znaczy, że Pan Ojciec TEŻ jest zmęczony. Usłyszałam wtedy, że on wie, że jestem zmęczona po całym dniu. Ale na pytanie, czy kiedyś z tej okazji położyłam się po południu nie odpowiedział. Zabrał mi wściekły dziecko i wykrzyczał, że jestem nieszczęśliwa, że je mamy. Bo przecież NIC nie robię, tylko SIEDZĘ w domu z dzieckiem i powinnam być szczęśliwa. A prawda jest taka, że czasem wolałabym pracować na dwóch etatach...
Nawet kiedyś o tym rozmawialiśmy, ale niestety, nie byłabym w stanie zarobić na dojazdy i żłobek. Absurdalnie, finansowo korzystniejsze dla nas jest to, że jestem w domu.


Ostatnio siostra wspominała o badaniach, które mówią, że matka siedząca w domu powinna zarabiać około 12 tysięcy miesięcznie, bo wykonuje prace sprzątaczki, kucharki, niańki i chyba kogoś tam jeszcze...
Ale jeśli 8 godzin na etacie daje około 2 tysięcy, a kobieta pracuje 3 razy po 8 godzin plus weekendy to i tak dawałoby pokaźną sumkę...


Przyznaję bez bicia, sytuacje jak wyżej zdarzają się w moim życiu. Jednak nie codziennie. Jesteśmy w trakcie ciągłego remontu -> dom-skarbonka, więc mąż ma sporo roboty, w pracy też spędza 8 godzin tylko raz na 3 tygodnie, w pozostałym czasie to bywa nawet 15 godzin. Także ma prawo być zmęczony. A w weekendy, kiedy ma wolne oddaje mu dziecko i jeśli tylko nie ma innych pilnych zajęć potrafi się nim zająć koncertowo. I jest z tym szczęśliwy.
Ja pewnie też bym była, ale 24 godziny 7 dni w tygodniu to wiecie... co za dużo to i świnia nie zeżre...

czwartek, 16 lipca 2015

Wyzwanie Minimalistki czas podjąć :) 21 dni by żyło się lepiej!

Zaniedbałam i bloga i porządki w domu... teraz czas najwyższy wrócić do tego z nową siłą...
czeka na mnie stos prania i prasowania. W mojej lodówce wygląda jakby przeszło tornado! czyli mąż wypakowywał zakupy i zupełnie nie przejął się jakimikolwiek normami... Mikrofalówka niedługo wybuchnie taka jest zabrudzona, a krany trzeba by czyścić szpachelką, żeby móc się w nich przejrzeć...
dodatkowo czeka mnie organizacja dokumentów i rachunków, i w końcu wypadałoby zaplanować posiłki na najbliższy czas, bo wymyślanie z dnia na dzień co zjemy na obiad, żeby było szybko i smacznie w końcu mnie wykończy!
Ale spokojnie, nie zarosłam jeszcze brudem ;)

Postanowiłam działać metodycznie, w poniedziałek zrobiłam listę. 7 zadań na ten tydzień

1. poświęcić trochę czasu na angielski - jestem w trakcie, tzn. trochę już poświęciłam, ale chciałabym więcej
2. wrócić do bloga - wracam!
3. umówić się w końcu do dentysty! - udało się ;)
4. załatwić kwestię rachunków
5. skończyć bransoletkę
6. ogarnąć dziecięce zabawki
7. znaleźć czas dla siebie


Doszłam do wniosku, że jeśli napiszę to publicznie to będzie mi głupio się nie wywiązać...
zobaczymy czy się uda zrealizować każdy z punktów.

A potem przeglądając blogi wpadłam na WYZWANIE MINIMALISTKI - to coś dla mnie!
Oczywiście dołączam! Mimo, że teoretycznie przegapiłam pierwsze dni, ale szybko je nadrobię, albo skończę te kilka dni później... nic straconego! Najważniejsza jest motywacja!


Z moją systematycznością bywa różnie, dlatego nie zakładam, że każdego dnia coś zrealizuję, ale nie lubię zostawiać niezałatwionych spraw, więc pewnie w inne dni nadgonię. A kto wie, może wreszcie uda mi się popracować nad systematycznością...?! Oby!
Zabieram się do roboty...

1. Wyczyścić mikrofalówkę
2. Zrobić porządek w lodówce
3. Zrobić porządek w szafce z przyprawami
4. Wyrzucić POŁOWĘ przynajmniej "ciuchów po domu"
5. Odłożyć przydasie do sprzedania
6. Uregulować sprawy z rachunkami
7. Porządek w zabawkach dziecka
8. Porządek z ubrankami dziecka
9. Uporządkować foldery ze zdjęciami i nagrać płyty
10. Posprzątać w torebce
11. Poskładać wszystkie ręczniki
12. Usunąć zbędne aplikacja na tablecie i w telefonie
13. Usunąć zbędne grupy, strony na fb
14. Przygotować segregator na rachunki
15. Zrobić porządek z butami
16. Zrobić coś nowego
17. Uprzątnąć jednorazówki, znaleźć im miejsce
18. Porządek w apteczce
19. Zrobić listę książek do oddania
20. Znaleźć miejsce na drobiazgi w łazience i porządek na toaletce
21. Celebrować picie kawy - punk dla ducha też musi być ;)



Trzymajcie kciuki! A najlepiej też spróbujcie :)

wtorek, 14 lipca 2015

Czy jestem dobrą matką? Po czym poznać czy jestem dobrą czy złą matką? I czy ma to jakieś znaczenie...



dobra czy zła matka?

W życiu pełnym stereotypów powinno mi być całkiem łatwo ocenić siebie. Jestem matką. Matką, która urodziła siłami natury, a więc dobrą matką. Prawdziwą Matką. Jeszcze prawdziwszą matką jestem gdyż karmię dziecko piersią. Ba! Urodziłam dziecko przed trzydzistką - tu wznoszę się na wyżyny swojej cudowności! Jeszcze cudowniejsza jestem, ponieważ spędzam z dzieckiem 24 godziny na dobę. 
Mogłabym pęc z dumy, gdyby nie to, że wcale tak nie uważam. 
Do ostatniego dnia nie wiedziałam, czy poród nie zakończy się cesarką i przez jakiś czas nawet bardzo tego chciałam. Poród nie był cudowny, był długi, trudny i bolesny. Po kilkunastu godzinach byłam wykończona i nawet tulenie dziecka nie trwało zbyt długo. Na noc Maluch powędrował na oddział dla noworodków, mimo że leżałam na sali pełnej dzieci. Pięć matek z dziećmi i ja - bez. Okropna matka! Całą noc miałam wyrzuty sumienia, że nie ma przy mnie dziecka, mimo że miałam pełną świadomość, że nie byłabym w stanie nawet wstać i wziąć go na ręce. Porzucony zaraz po urodzeniu zamiast wtulony w ramiona mamy - tak o nim myślałam, a łzy toczyły się po policzkach.

Karmię piersią, bo tak mi wygodnie, ale Maluch zaliczył i butelkę, bo na początku pokarmu nie miałam. Tu wychodzi na zero właściwie, choć szybko zaczęłam podsuwać Maluchowi owoce, warzywa, słoiczki i deserki, biszkopciki. Mimo protestom męża, który wiecznie uważa, że na wszystko jest za wcześnie. A więc jestem kiepską matką, bo dziecko zakrztusiło się biszkopcikiem. Bo o kilka tygodni za wcześnie spróbowało marchewki i jabłka. Bo chcę, żeby sam pił z kubeczka i oblewa się wodą. O ja okropna.

A już na pewno nie jestem lepszą matką, bo siedzę z Maluchem w domu. Siedzę, bo muszę. Kocham Malucha jak nikogo na świecie, ale siedzenie z nim w domu wykańcza mnie psychicznie i sprawia, że czasami mysli mam najczarniejsze. 
Wcale nie jestem dobrą matką, i poród naturalny ani karmienie piersią tego nie zmienią. Nie jestem dobrą matką, bo wolałabym czasem wyskoczyć na zakupy albo do kina, albo na kawę z koleżanką, albo w spokoju obejrzeć film czy zrobić bransoletkę. Chciałabym przeczytać książkę w kilka dni a nie tygodni, chciałabym poleżeć w wannie, mieć perfekcyjnie pomalowane paznokcie, chociaż raz w tygodniu odpłynąć z maseczką na twarzy. Wreszcie - chciałabym przespać jedną noc w całości! I wypić lampkę wina... 

Mam cudowne, grzeczne i bezproblemowe dziecko, które bez mamy nie może żyć. I mama nie mogłaby żyć bez niego. Ale czasem chciałabym odpocząć. Tak, odpocząć od dziecka. 
Nie jestem dobrą matką, bo moje dziecko przynajmniej raz w tygodniu uderzy się pilotem lub ciężką zabawką albo stuknie się o ramę łóżka i muszę przykładać zimną łyżkę, żeby nie miał guza. A dobra matka chuchałaby i dmuchała na dziecko, by nie zrobiło sobie krzywdy. 

A mimo wszystko mam szczęśliwe dziecko, uśmiechnięte, gaworzące, ciekawe świata i ludzi. I mam czas czasem poczytać książkę, gdy bawi się obok, i nawet czasem po kryjomu czytam mu fragmenty tych kryminałów, które mnie wciągają. A po nocach plotę bransoletki i oglądam seriale po kawałeczku, kiedy już położę go spać. a raz w tygodniu zostawiam ojca na czatach, a sama moczę się godzinę w wannie z maseczką na twarzy i książką w dłoni. 

I w gruncie rzeczy wszyscy jesteśmy szczęśliwi... i to chyba najważniejsze. A pytanie o dobrą czy złą matkę może pozostać bez odpowiedzi... 

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...